Pogode mamy tu jaka mamy, dopiero padal snieg, zaraz temperatury jak na wiosne, niestety nie sprzyja to mojej skorze, ktora jest jeszcze bardziej kaprysna niz angielska pogoda.
W niedziele po przyjsciu z kosciola musialam natychmiast zmyc makijaz bo twarz piekla mnie ogniem. Mialam juz w planach mieszanie maseczki z Bielendy (jest super ale strasznie duzo z nia zamieszania; wszedzie rozsypany proszek, caly zlew zapchany kawalkami maseczki zerwanymi z twarzy), ale siegajac po nia zachaczylam reka o czerwone kartonowe opakowanie z Floskeku. Okazalo sie ze to zel/maseczka do skory z problemami naczynkowymi, nie zastanawiajac sie dlugo, z czystego lenistwa nalozylam ja na twarz i od razu sie przestraszylam gdyz mimo ze byla bardzo zimna-chlodzila to skora zaczela mnie piec.
Pieczenie trwalo moze minute-dwie, potem czulam tylko ulge.
Moja skora jest bardzo wrazliwa, naczynkowa, przesuszona i na dodatek tlusta w strefieT, wiec mam nie lichy problem z jej pielegnacja, maseczek kojacych probowalam juz naprawde duzo
ale ta dziala! naprawde dziala.
Producet zaleca stosowanie tej maseczki rano i wieczorem, zaleca nakladanie niewielkiej ilosci na oczyszczona skore twarzy i pozostawic do calkowitego wchloniecia. Z mojego doswiadczenia (5 razy) maseczka dziala lepiej gdy nalozy sie jej grubsza warstwe, jesli ktos wychodzi i musi nalozyc krem lub/i makijaz to radze zmyc maseczke bo sie nie wchlania calkowicie i roluje.
Jetem bardzo zadowolona z tej maseczki i mam nadzieje ze bede miala jescze okazje do jej kupienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz